środa, 20 sierpnia 2014

Rozdział 5

- O mój Boże, to Harry Styles! - rozległ się wrzask i nagle nie wiadomo skąd pojawiało się co raz więcej fanek i paparazzi. Flesze błyszczały bez przerwy. Oderwałam się do Harry'ego. Wstał, założył kaptur i pociągnął mnie za rękę.
- Zostaw mnie.
- Nie, chodź.
Szybkim krokiem przebiliśmy się przez tłum i w końcu Harry nakazał, żebym wsiadła do jego samochodu.
Panowała cisza.
- Przepraszam, poniosło mnie... nie powinienem. - odparł cicho gdy odjechaliśmy kawałek od parku.
Pokiwałam głową. Tak na prawdę wszystko we mnie buzowało. Tak, jakbym chciała przyciągnąć go jeszcze raz. Absurdalne.
- Zatrzymaj się tu. Dojdę pieszo do akademika.
- Nie, muszę się jakoś zrekompensować za to wszystko. - powiedział wpatrując się na drogę.
Nie mogłam oderwać wzroku od jego twarzy. Tego, w jakim skupieniu patrzył przed siebie. Zauważyłam, że miał bardzo długie rzęsy jak na mężczyznę.
- Przecież nic się nie stało. Zatrzymaj się.
- Stanie się dopiero jutro. Nie zdziwiłbym się, gdybyś nagle została według mediów moją dziewczyną. - przez chwilę spojrzał na mnie, i widząc moje zdezorientowanie dodał. - to znaczy, przejdzie im. W każdym razie tamten park już nie jest bezpieczny. Mogę cię zabrać do siebie?
- Nie. Muszę jeszcze skończyć esej, nie mam czasu ani ochoty. - po prostu paranoja. W ogóle go nie znam, nie powinnam z nim rozmawiać, nie powinnam pozwolić żeby w ogóle się do mnie zbliżył.
Zatrzymał się.
- Gdzie moja torebka? - nawet nie zauważyłam kiedy zniknęła.
- Na tylnym siedzeniu. Położyłem ją tam... - zawahał się.
Niezdarnie wstałam i wyciągnęłam rękę na tylne siedzenie, ale straciłam równowagę, i oparłam się ręką, żeby nie upaść na wyspę pomiędzy pasażerem a kierowcą.
Dopiero gdy usłyszałam jak Harry wciąga powietrze przez zęby spojrzałam na czym dokładnie wylądowała moja ręka.
Z przerażeniem uświadomiłam sobie że jest na kroczu chłopaka, boleśnie się w nie wpinając.
- O matko przepraszam cię... - spanikowałam.
- Nic się nie stało. - powiedział po chwili sapania.
Właśnie ścisnęłam krocze Harry'ego Styles'a.
Jaka ja jestem obrzydliwie beznadziejna...
- Pomóc? - spytał.
Za nic nie mogłam sięgnąć tej przeklętej torebki.
- Tak... Proszę...
Uśmiechnął się, podniósł się z siedzenia i z łatwością ją dosięgnął.
- Dziękuję. - odparłam gdy podał mi ją do rąk.
Gdy sięgnęłam ręką do klamki, jakby się otrząsną, powiedział żebym poczekała i wybiegł z samochodu. Okrążył go i otworzył mi drzwi.
- Dziękuję. - powtórzyłam. Posłał mi uśmiech i wsiadł do samochodu.
Podążyłam moim skrótem przez boczne uliczki. Było bardzo zimno, a deszcz zacinał mi w oczy. Otuliłam się bardziej puszystym szalem, ale nawet to nie pomogło.
Mijałam stare kamienice. Niektóre okna były pootwierane i słychać było donośną muzykę z licznych imprez. Był piątek, ludzie chcieli się bawić. Swoją drogą w moim akademiku jest pewnie w tej chwili to samo. W każdym pokoju impreza, jeśli któryś był pusty znaczyło, że jego mieszkańcy są u kogoś innego. Alkohol, seks i muzyka. Akademickie życie, jedna z rzeczy które najbardziej w życiu kochałam.

Zmęczona weszłam pod prysznic. Gorąca woda rozluźniała moje spięte mięśnie, spłukiwała wspomnienia o Harry'm i niespokojne myśli.
Byłam dla niego nie miła, i to mi nie dawało teraz spokoju.
- Ugh, dosyć o nim! Skup się!
Mam pół godziny na zrobienie się na bóstwo dla Drake'a.
W pośpiechu ubrałam się w pastelowo różowy sweter, do tego czarne rurki i ciepłe, zupełnie nie pasujące skarpety, które przykryję butami. Zawsze było mi zimno w nogi, dlatego miałam kolekcję wełnianych skarpet w jaskrawych kolorach. Niestety moja babcia nigdy nie mogłam uszyć czarnych czy szarych. Ale i tak je kochałam.
Wzdychając podbiegłam ostatni raz do lustra. Wszystko było znośne.
Przygładziłam nerwowo kosmyk włosów.
A jeśli mu się nie spodobam?
A jeśli zrobię coś głupiego?
O mój Boże.
Nagle Cara wpadła z pośpiechem do pokoju.
- A ty gdzie? Zoe i Mike robią imprezę w pokoju, miałam cię tam  ściągnąć. - zaśmiała się.
- Wychodzę z Drake'em, nie pamiętasz? - posłałam jej uśmiech delikatnie spryskując się perfumą.
- Drake?! Drake?! Dziewczyno, całowałaś się dzisiaj z Harry'm Styles'em i mógłby już być twój, a ty się z jakimś studentem umawiasz? - rozszerzyła oczy ze zdziwienia.
- Czyli według ciebie Styles jest bardziej wartościowy od Drake'a, bo jest jakimś piosenkarzem? - pokręciłam głową. - I na litość boską przestań z nim. To był przypadek, nie wiem co do cholery, ale... - zaśmiałam się na samą myśl. - nic a nic do mnie nie czuje, i ja do niego też nie.
Trochę zła na przyjaciółkę założyłam płaszcz i przewiązałam luźno szal.
- A teraz wybacz, idę na spotkanie z nic nie wartym studentem Drake'em. - dodałam i trzasnęłam drzwiami.
Mówiłam: nie wspominaj o Harrym. I co? Jak zwykle nie wysłuchała mojej prośby...
Dlaczego mnie to tak drażni?
I wtedy w korytarzu zobaczyłam Drake'a. O mój boże. Na jego widok miałam motylki w brzuchu.
- Hej, Lil. - uśmiechnął się i wskazał ręką żebym poszła za nim. Wyglądał tak dobrze...
Zawsze nosił wytarte dżinsy opuszczone na biodra, czarne vansy i koszulki rockowych zespołów. Dzisiaj doszła do tego jeszcze czarna, skórzana kurtka i szara bluza z kapturem która spod niej wystawała.
Poczułam jego dłoń na moich plecach opiekuńczo wskazującą kierunek. Przechodziliśmy pustym korytarzem akademika, mijając drzwi od pokojów z których dobiegały śmiechy i głośna muzyka.
Gdy wyszliśmy na zewnątrz poczułam mroźne powietrze. Było ciemno.
- Gdzie idziemy? - spytałam.
- Nie mam pojęcia. - zaśmiał się. - Przed siebie. Opowiedz mi coś o sobie. Jakieś plany na przyszłość? Hobby? - spojrzał na mnie i obdarzył mnie szerokim uśmiechem.
- Ja... - zawahałam się. -Chcę zostać tancerką, i moim hobby jest balet. Bardzo ciekawe, wiem. - zachichotałam.
- Chcesz tańczyć a studiujesz anglistykę?
- Tak... bo mój ojciec nalegał, żebym skończyła jakiekolwiek studia. No więc kończę. - uśmiechnęłam się. - A ty?
Przemierzaliśmy wolnym krokiem ulice Londynu.
- Ja tak trochę tak jak ty, wcale nie jestem tu z własnej woli. Moją pasją jest muzyka. Mam już zespół, kombinujemy jak nagrać płytę. No wiesz, ciężko się wybić.
- Rock? - strzeliłam.
- Skąd wiedziałaś? - zaśmiał się.
- Ja wiem wszystko. - zażartowałam.
Doszliśmy do głównej ulicy, i od razu dobiegły nas odgłosy krzyków.
Zaciekawieni poszliśmy w stronę zamieszania przy arenie. Masa rozwrzeszczanych dziewczyn w różnym wieku. Chwila chwila.
- Już wiem. Koncert! - odparł Drake.
No właśnie.
- Zayn kocham cię! - jakaś dziewczyna najbliżej nas krzyknęła do zakapturzonej postaci przebijającej się przez tłum z ochroniarzem. Z samochodu za nim wyszła kolejna osoba.
- Harry! Harry! Spójrz na mnie! - rozległy się wrzaski.
Obserwowałam jak odwraca się w stronę z której dobiegły krzyki. Szlag by to trafił, napotkał spojrzeniem mnie.
Zmierzył wzrokiem Drake'a i zniknął w tłumie.
- Chodź, ominiemy to jakoś. - odchrząknęłam i pociągnęłam go za sobą.
- One Direction. - wzdrygnął się. - Lubisz ich?
- Nie mam zdania. - wzruszyłam ramionami. - Nie obchodzą mnie.
Może z wyjątkiem jednego, takiego z lokami.
- Jesteś piękna, wiesz? - głos Drake'a otrząsnął mnie z zamyślenia, i od razu moje serce zabiło szybciej.
- Nie... - odchrząknęłam. - To makijaż, ja nie.
- Wcale nie. - przystanął na przeciwko mnie. - Jesteś najpiękniejszą dziewczyną jaką kiedykolwiek widziałem, Lil.
- Przesadzasz. - zaczerwieniłam się.
- Właśnie że nie. - złożył pocałunek na moich ustach.
_____________________
Tak, wiem że zabijecie mnie za Drily moments xd
Proszę o duuuużo komentarzy. :D










środa, 13 sierpnia 2014

Rozdział 4

- I tak po prostu odeszłaś? Nie wzięłaś numeru, nic?! - spytała z niedowierzaniem Cara.
- No... po co miałabym to robić? - zaśmiałam się. - Koleś wydaje się być totalnie arogancki, po co mi numer jakiejś gwiazdki której w ogóle nie znam, i która za pewne już zapomniała o tym?
- Ale zawsze coś. A poza tym wiesz, to Harry Styles. - zabawnie ruszała brwiami.
- I co w związku z tym? - wzruszyłam ramionami.
- To, że jest okropnie przystojny! - krzyknęła podekscytowana. Już drugi tydzień wałkowałyśmy ten sam temat. To całe zdarzenie było śmieszne. Nieznajomy z ławki który mógł być każdym okazał się piosenkarzem. A potem oboje się rozeszliśmy w swoje strony i nawzajem o sobie zapomnieliśmy. To znaczy, Cara to mi uniemożliwiała.
Obie podążyłyśmy korytarzem akademickim do naszego pokoju.
- Popatrz! - krzyknęła nagle pokazując mi jeden ze swoich plakatów wiszących nad jej łóżkiem.
Harry Styles, dokładnie taki, jak go zapamiętałam, tyle że jeszcze bardziej elegancki.
- Oh, daj spokój. - mruknęłam. Miałam dosyć jego i na tą chwilę nawet Cary. Położyłam się na łóżku i zamknęłam oczy.
Nagle poczułam poduszkę lądującą na moim brzuchu.
- Dziewczyno, ty wypuściłaś kogoś takiego! Najseksowniejszego, najprzystojniej...
- Skończyłaś? Jestem zmęczona. - mruknęłam.

Obudziłam się 2 godziny później. Cara zostawiła mi kartkę, że poszła na imprezę do jakiegoś chłopaka. Pokój miałam zatem tylko dla siebie.
Gdy wyszłam spod prysznica owinięta w ręcznik w oczy rzucił mi się ten cholerny plakat. Nawet na nim zielone oczy wydawały się przewiercać mnie na wylot.
- Czego się tak gapisz? - mruknęłam.
Stanęłam ,,twarzą w twarz" z papierowym Harrym.
- Paranoja. - zaśmiałam się pod nosem. Zsunęłam ręcznik z ciała i zaczęłam się ubierać. Ciągle miałam wrażenie że on patrzy, a przecież to tylko kawał papieru.
Opadłam zmęczona na łóżko i włączyłam telewizor.
Jak zwykle włączyłam kanał muzyczny, i zaczęłam się śmiać. One Direction.
To na prawdę jest jakieś fatum. Najlepiej po prostu położyć się spać.

Następnego dnia zdychałam z nudów na zajęciach. Cara zabawnie przedrzeźniała wykładowcę ale nawet to nie mogło mnie powstrzymać od ziewania.
- Hej! Lily! - usłyszałam szept kogoś z tyłu. Odwróciłam się. Drake, uroczy blondyn z niebieskimi oczami. Wszystko w środku mi się wywróciło na jego widok.
- Czy... - szeptał mocno gestykulując, żebym go zrozumiała. - pójdziesz ze mną jutro na imprezę?
- Jasne. - kiwnęłam głową, uśmiechnęłam się swoim słodkim uśmieszkiem i odwróciłam się podekscytowana do Cary.
- O matko. - westchnęłam. - Drake.
Ku mojemu zdziwieniu moja przyjaciółka nie podzielała mojego entuzjazmu.
- A Harry? - uderzyła mnie w ramię. Nie mogłam nawet jęknąć z bólu, bo wykładowca przestałby bazgrać na tablicy i byłyby kłopoty.
- Co Harry? - zachichotałam. - Car, błagam cię!
- Ale ja mówię poważnie.
- Myśl realnie, to, że spotkałam go na ulicy nie znaczy że z nim mam być! To gwiazda. - prychnęłam.
Dyskusja o tym kto ma rację trwała jeszcze po zajęciach i na lunchu. Przerwała się dopiero wtedy, gdy musiałam iść do teatru.

Czułam się trochę jak robot. Zajęcia, taniec, wracam do akademika, jakaś impreza, spać i na następny dzień od nowa, ewentualnie dodatkowo wizyta u rodziców albo u James'a.
Wyszłam z teatru i podążyłam parkiem.
Chciałabym jakiejś odmiany. Może gdzieś wyjechać, rzucić wszystko w cholerę?
- Kogo ja tu widzę. - usłyszałam zachrypnięty głos. Znowu siedział zamaskowany na ławce.
- Nie masz co robić? - spytałam patrząc na niego krytycznym wzrokiem.
- Nie. To znaczy mam co robić, od dwóch tygodni tutaj przychodzę i czekam na baletniczkę. Nie chodziłaś do teatru?
- Chodziłam. Ale wracałam inną drogą. - zaśmiałam się.
Westchnął.
- Dlaczego wtedy uciekłaś? - spytał podnosząc głowę.
- Bo... to skomplikowane.
- Mam czas. Usiądź.
Uśmiechnęłam się, gdy przysunął się do mnie.
- No bo... jesteś gwiazdą i takie tam...
- Ale nadal jestem człowiekiem. - zachichotał. - A patrzyłaś na mnie jak na ducha.
- No a wyobraź sobie że stajesz twarzą w twarz z... nie, w twoim przypadku to bez sensu. - westchnęłam a on zaczął się śmiać.
- Zdejmiesz to? - spytałam wskazując na rzeczy zakrywające jego twarz.
- Nie mogę. Zaraz przyleci tutaj tłum fanek i paparazzi, a chcę być teraz sam. Z tobą.
Zaczerwieniłam się. Onieśmielał mnie pod każdym względem. Był taki wysoki, dobrze zbudowany, tak przystojny... Nie, Lily... to obcy facet. Koniec.
- Dlaczego tu na mnie czekałeś? - -wreszcie to z siebie wydusiłam.
- Właściwie sam nie wiem. - wzruszył ramionami.
Pokiwałam głową. Miałam wrażenie że jest zagubiony.
- Opowiedz mi coś o sobie. - powiedział nagle.
- Ale co? Imię już znasz, wiesz, że tańczę... to wszystko. - uśmiechnęłam się.
- Taka ciekawa osóbka jak ty powinna  mieć wiele do opowiedzenia.
- Niestety jestem tylko zwykłą studentką, nie mam miliardów fanów i kasy jak lodu na koncie. Jak widzisz nie jestem ciekawa.
- Myślisz że pieniądze się liczą? - spytał poważnym tonem. - Na początku cię to kręci, a potem... - machnął rękami. - Potem człowiek wariuje, staje się aroganckim gburem i tyle.
- Czyli uważasz się za aroganckiego gbura? - zaśmiałam się.
- Staram się nim nie być.
Zapadła cisza.
Zsunął kaptur, rozluźnił szal i zdjął okulary.
Przyłapałam się na tym, że z rozwartymi ustami się w niego wpatruję.
Te śliczne dołeczki w policzkach, ten uśmiech. Loki niedbale odgarnął do góry gdy opadły mu na czoło. Był taki młody, a jednocześnie wydawał się być z wyglądu taki męski i dojrzały.
- C-co robisz? - otrząsnęłam się.
- Chciałaś żebym zdjął. - odpowiedział krótko.
- Przestań, ktoś cię zobaczy! - chciałam włożyć mu okulary z powrotem na nos, ale chwycił mnie lekko za nadgarstek.
- Przynajmniej będą mieć zdjęcia na pierwsze strony. - mówiąc to zbliżał się do mojej twarzy i gdy skończył wypowiedź obdarzył mnie długim, namiętnym pocałunkiem.
_____________________________
Czytacie?
Dzisiaj może zdążę napisać jeszcze rozdział 5.

wtorek, 12 sierpnia 2014

Rozdział 3

Westchnął.
- Nie mogę ci powiedzieć.
- Tak... z resztą, dla czego mnie to tak obchodzi... Pójdę już. - stwierdziłam. Coś było w tym chłopaku, coś co nie pozwalało mi odejść mimo, że już dawno powinnam to zrobić.
Zrobiłam kilka kroków w przód tym samym oddalając się od niego.
- Nie, poczekaj, Lily! - zawołał za mną.
Odwróciłam się.
- Na prawdę nie chcesz wiedzieć. - odparł tajemniczo.
- Chciałabym. Ale nie zmuszam.
- Przysięgnij że nie uciekniesz, nie zaczniesz piszczeć, nie napiszesz zaraz o tym na tysiącu stronach społecznościowych... czy cokolwiek, po prostu zostaniesz w tym samym miejscu gdzie jesteś. - wyraźnie był zdenerwowany.
- Czyli jesteś poszukiwanym mordercą tak? I mam tu stać żebyś zdążył mnie zabić przed tym, jak polecę na policję i powiem że jesteś w Londynie? - uśmiechnęłam się.
Zaczął się śmiać.
- No dobra. - wziął głęboki wdech.
Zdjął kaptur, okulary i odwiązał szal.
O mój Boże.
Gdybym nawet chciała uciec nie mogłabym, bo moje nogi odmawiały posłuszeństwa.
Zielone oczy wyczekiwały uważnie mojej reakcji. Zaróżowione, kształtne usta pozostawały lekko rozchylone. Zarysowana mocno szczęka odcinała się na tle czarnego płaszcza. Brązowe loki były niedbale zaczesane do góry.
- Powiedz coś. -  odparł cicho.
- Um... tak, to ja już pójdę. - zamrugałam kilka razy oczami i chciałam się odwrócić ale mnie przytrzymał.
- Teraz już wiesz kim jestem, i nie masz powodu żeby uciekać. - powiedział spokojnie.
- A-ale...
- Aż takie to straszne? Wyglądasz jakbyś na prawdę przed sobą miała gwałciciela. - zaśmiał się.
Westchnęłam. I się odwróciłam.
- Proszę, powiedz że wcale nie spotkałam Harry'ego Styles'a, że za chwilę się obudzę w jakiejś brudnej alejce cała pobita...
- O czym ty mówisz? - przerwał mi. Kiedy na niego spojrzałam znowu miał kaptur i okulary.
- Nic... nic. Pójdę już. - powtórzyłam.

Rozdział 2

- Kochanie, długo cię nie było. - na progu zastałam moją mamę.
- Tak, wiem.
- Państwo Robinsonowie przyjechali. Jason też.
O nie. Tylko nie on.
Jason to taki okropny sztywniaczek w garniturze, który ma świra na punkcie swoich włosów i wyglądu. Rodzice przekazali mu firmę, i teraz udaje że ją prowadzi, bo tak na prawdę wcale nie ma o tym pojęcia.
Ah, no i kluczowy punkt. Moi i jego rodzice ubzdurali sobie że ja i on weźmiemy ślub. Od dzieciństwa nas do tego przygotowywali. Chore.
Mają plany połączyć jedną, ohydną i bogatą rodzinkę z drugą ohydną i bogatą rodzinką, i stworzyć z tego trzecią, jeszcze bardziej bogatą rodzinkę.
- Przebierz się ładnie i przyjdź do nas.
Zamierzałam ubrać się w za duży T-shirt i dresy, ale plany poleciały, bo Jason. Jak zwykle.
Założyłam sukienkę i byle jakie szpilki i zeszłam na dół.
- Lilianne, kochanie! - pani Robinson podniosła się z fotela i zaczęła mnie przytulać. - Właśnie rozmawialiśmy na temat waszego ślubu! Usiądź, kochanie.
Jason siedział rozwalony na sofie i miał wszystko w dupie.
- Myślimy - zaczęła moja mama. - Żeby odbył się za dwa, może trzy tygodnie.
- Słucham? - spytałam przerażona.
W wieku 18 lat chcę rozwijać karierę, iść na studia i bawić się życiem, a nie brać ślub, być czyjąś żoną, może nawet... ugh, tonąć w pieluchach, walczyć z
- Ah tak, ty wolałabyś latem, prawda? No cóż, ja uważam, że jednak trzeba zrobić to wcześniej. - odparła moja matka.
Prędzej wyszłabym za tego nieznajomego z ławki niż za Jasona. Nigdy w życiu.
- Nie, mamo, nie chcę ślubu. - mruknęłam.
- Ale kochanie...
- Nie!
- Lilianne Jane Simpson, nie podnoś głosu na matkę! - krzyknął mój ojciec. - Ślub będzie, bo my jako twoi rodzice wiemy co dla ciebie najlepsze!
Wybiegłam z salonu i chwytając z wieszaka płaszcz wybiegłam z domu.
Było bardzo zimno, a deszcz znowu zaczął padać. Spacerowałam bocznymi uliczkami.
Nie chcę ślubu, nie chcę takiego życia...
Chcę być wolna, nie myślę teraz o małżeństwie i dzieciach!
- No proszę kogo ja tu widzę. - usłyszałam stłumiony chichot. Odwróciłam się i zobaczyłam tego samego człowieka, z którym rozmawiałam na ławce przed teatrem. Takie przypadki raczej zdarzają się w głupich książkach, nie w prawdziwym życiu...
- To znowu ty.
- Myślałem, że poszłaś do domu. - odparł wyrównując ze mną tępo.
- No bo poszłam, ale uciekłam na chwilę.
- Mała buntowniczka? - zaśmiał się.
- Żadna buntowniczka... i nie jestem mała.
- Ledwo sięgasz mi do ramienia. - zachichotał.
- Bo jesteś wielki... i w ogóle jakie to chore, w ogóle cię nie znam ale z tobą gadam, znowu cię spotkałam... tak w ogóle, co ty tu robisz? Jesteś bezdomnym? - teraz to ja się zaśmiałam.
- Idę na koncert. - odparł spokojnie.
- Jaki koncert? Dzisiaj jest jakiś koncert?
- W Londynie co chwilę są koncerty, moja panno.  - prychnął.
- No dobrze, to ja może już wrócę do domu. - zwolniłam.
- Nie, przejdź się ze mną! Albo lepiej... chodź na koncert ze mną!
- Ale ja cie nawet nie znam! - zaśmiałam się. - Po za tym nie mam biletów, i... czyj to koncert?
- One Direction.
- Jesteś... jak to się mówi? Boy Directionerem? - uśmiechnęłam się.
- Można to tak ująć... chociaż w sumie byłoby to dziwne, ale nie ważne. - odparł i powoli szedł na przód. - To jak?
- Nawet nie wiem jak masz na imię, to nie jest dobry pomysł.
- Harry. Już wiesz. - przez chwilę chciał się odwrócić twarzą do mnie ale zrezygnował.
- Ale... bilety?
- Mam.
- Ale...
- Daj spokój. - westchnął zatrzymując się. - W tłumie ludzi nic ci nie zrobię. Z resztą jakbym chciał cię skrzywdzić, to zrobiłbym to już dawno.
- To nienormalne!  - zaśmiałam się.
- A jednak. - dołączył do mnie i zaczął się śmiać. - Nadal ja nie znam twojego imienia.
- Lilianne... to znaczy Lily, mów na mnie Lily.
- Piękne.
Dalszą drogę rozmawialiśmy i dużo się śmialiśmy. Tak, to było dziwne.
Gdy dotarliśmy na arenę zdarzyło się coś jeszcze bardziej dziwnego.
Przy wejściach stali ochroniarze kontrolujący bilety. Mój towarzysz żadnego biletu im nie pokazał, tylko na chwilę zdjął czarne okulary (niestety jego twarz nadal z mojej perspektywy zasłaniał kaptur) i mężczyzna bez gadania nas wpuścił.
Prowadził mnie pewnie, jakby znał na pamięć ten stadion i stanęliśmy pod sceną.
- Poczekaj tu na mnie. - powiedział cicho i odszedł.
Co tu się dzieje?
Jestem na koncercie One Direction, nieznajomy którego dzisiaj poznałam mnie tu przyprowadził i gdzieś z niknął... trzeba było wrócić do domu. Lily, jakaś ty głupia...
Światła zaczęły migać i rozległy się pierwsze okrzyki fanek, chłopak nadal nie wracał.
Myślałam że teraz ogłuchnę i że chyba w życiu nie słyszałam głośniejszego dźwięku, ale zmieniłam zdanie gdy pod koniec filmu otwierającego zespół wyszedł na scenę. Nie do opisania. Ten wrzask, piski, światła i oni, jak gdyby nigdy nic tańczą i po prostu dobrze się bawią.
Halo, Lily!
Gdzie on jest do cholery? Może po prostu stąd wyjdę? Tak, to najlepsze rozwiązanie. Zaczęłam się przebijać przez tłum płaczących fanek.
- Proszę, nie wychodźcie z areny wcześniej, bo robi nam się smutno! - krzyknął któryś z zespołu. Odwróciłam się. To był ten... Harry, czy jak mu tam.
Chwila.
Te same spodnie i buty.
Niee, to nie możliwe. Zaśmiałam się z własnej głupoty
 i pokręciłam głową.

Koncert się skończył, fanki nadal piszczały i płakały jeszcze bardziej, a ja stałam sobie tam, gdzie ten chłopak mnie zostawił. Muszę to sprawdzić. Muszę być pewna.
No i proszę, jak na zawołanie zobaczyłam przebijającą się przez tłum, zakapturzoną postać w czarnych okularach.
- Gdzie ty byłeś? - spytałam zdziwiona.
- Poszedłem do kibla i się zgubiłem. - odpowiedział szybko.
Zmarszczyłam brwi.
- Możesz zdjąć na chwilę te okulary i kaptur?
- Po co? Jestem tylko nieznajomym którego już nie spotkasz. - zaśmiał się.
Opuściliśmy arenę i weszliśmy w boczną ulicę, nawet tam były pojedyncze grupki fanek wymieniające się wrażeniami z koncertu.
- Dlaczego ten ochroniarz wpuścił cię bez biletu?
- Nie bez biletu, miałem bilety. - mruknął.
- Nie, nie miałeś. Zdjąłeś tylko okulary. Kim ty jesteś? - spytałam zbita z tropu.


Rozdział 1

- Już uciekam. - wstałam, przygryzłam znowu wargę bo nogi nadal cholernie bolały, podniosłam torbę i chciałam szybko i zwinnie odejść od tego dziwnego człowieka, ale on chwycił moją rękę.
- No dobrze, nie jestem żadnym pedofilem, gwałcicielem, mordercą czy czym tam jeszcze. - odpowiedział szybko.
- Przecież gdyby pan nim był, nie powiedziałby pan ,,Jestem pedofilem" prawda? - zaśmiałam się. - Z resztą nie rozumiem, dlaczego mnie pan zatrzymuje.
Osłoniłam się szczelniej szalem i kapturem tak, żeby nie zobaczył mojej twarzy.
- Zatrzymuję panią, bo ... właściwie nie umiem wyjaśnić dlaczego, ale pani obecność jest dla mnie kojąca. I nie jestem pedofilem, przysięgam. - a po chwili dodał. - Może pani jeszcze przez chwilę ze mną usiąść?
Zawahałam się, ale znowu usiadłam na drugim końcu ławki.
- W takim razie kim pan jest?
- Nie mogę powiedzieć, kim jestem, i myślę też, że lepiej żebym nie pokazywał mojej twarzy, bo to może mieć... - odchrząknął. - różne skutki.
- A coś o sobie może mi pan opowiedzieć? - poczułam chęć sprawdzenia, kim jest ten człowiek... to było bardzo dziwne.
Westchnął.
- Jestem kimś, kto, jak wszystkim się wydaje ma wszystko, ale utraciłem najważniejsze rzeczy. Mimo to, nadal wszyscy twierdzą, że więcej już nie da się mieć. No i jestem paranoją, bo z jednej strony otaczam się wspaniałymi ludźmi i spełniam marzenia, a z drugiej jestem samotny i nieszczęśliwy.
Chciałam mu przybić żółwika, bo również byłam samotna w gronie rodziny.
- Spełnia pan marzenia?
- Oh, tak. - na chwilę zapadła cisza, i kontynuował. - Czy mógłbym o coś prosić? Moglibyśmy mówić sobie na ty? To znaczy... bez imion, bo i tak nie spotkamy się drugi raz, tak po prostu luźniej.
- Um... jasne.
- A czym ty się zajmujesz? - spytał.
- O nie, ty mi wcale nie powiedziałeś czym się zajmujesz. - zaśmiałam się. - pytanie za pytanie. Ale najpierw ty, żebym miała pewność, że mnie nie zamordujesz.
- Ale ja nie mogę powiedzieć... Może nazwijmy to... muzyk? - zaśmiał się. - teraz ty.
Wow. Pedofil pracujący jako muzyk.
- Tancerka.
- Jaki rodzaj tańca?
- O nie, najpierw ty jaki typ muzyki.
- Pop. - westchnął.
- Balet. - odparłam zadziornie.
- Wow, mam tu baletniczkę? Nieźle. - po głosie wyczułam, że się uśmiecha.
Usłyszałam jakiś nieznany dzwonek telefonu. Nieznajomy wyciągnął z kieszeni najnowszego Iphone'a i wstał. Dopiero teraz zauważyłam jaki jest wysoki. Gdyby porównać mnie z nim chyba ledwo dosięgałabym jego brody... a może nawet nie. Płaszcz z Burberry, modny ubiór, Iphone... chyba musiał dużo zarabiać jako ten muzyk.
- Słucham. - odparł do słuchawki. - Nie. Słuchaj, Lou, zastanów się....tak. Tak, wiem. Za godzinę. No, pa.
- Przepraszam. - zwrócił się do mnie. - Muszę iść, obowiązki wzywają. Mogę twój numer telefonu czy... jakikolwiek kontakt?
- Nie ma chyba takiej potrzeby. Do widzenia. - pożegnałam się i szybkim krokiem go wyminęłam.

poniedziałek, 11 sierpnia 2014

Prolog

- Jeszcze raz! - wrzasnęła instruktorka. Nie czułam już nóg. Mam dosyć.
Zaciskając zęby powtórzyłam cały układ.
- Przy piruecie musisz bardziej ugiąć kręgosłup. I pamiętaj, to drugiego układu musisz szybko przebrać puenty. - odparła szorstko. - Powtórz jeszcze 2 razy.
Myślałam że się rozpłaczę. Cały dzień powtarzałam to samo, byłam dodatkowo zmęczona tymi bzdurnymi kursami i zajęciami, spotkaniami...
,,Weź się w garść!"

Spakowałam rzeczy do torby i wyszłam z teatru.
Ugh, nienawidzę październikowej pogody. Potwornie zimno, wszędzie błoto, ciemno robi się już o 18 a deszcz zacina tak, że nie można otworzyć szeroko oczu. Teraz marzyłam tylko o książce, ciepłej herbacie i puszystym kocu. Otuliłam się szczelniej kurtką, szalem, i założyłam kaptur.
Każdy krok powodował jeszcze większy ból, więc w końcu bezsilnie opadłam na ławkę.
Nie zauważyłam niestety pewnego małego szczegółu. Na drugim jej końcu ktoś siedział. Był szczelnie opatulony kapturem i szarym szalem, i co najdziwniejsze miał okulary przeciwsłoneczne.
Nie wyglądał na jakiegoś pijaka czy bezdomnego. Mogłabym przysiąc, że płaszcz który miał na sobie widziałam w kolekcji Burberry.
- Co robi tu kobieta, zupełnie sama, tak późno? - usłyszałam jego stłumiony, niski głos.
Chciałam po prostu odejść jak najszybciej, ale coś nie pozwalało mi wstać.
Odchrząknęłam.
- To samo co pan. Siedzę.
- Wątpię, żeby szanowna pani robiła to co ja. Widzi pani, ja nie tylko siedzę, ale pogłębiam się w depresji, bólu i zmęczeniu.
- W pewnym sensie mój stan również jest depresją pełną bólu i zmęczenia. - odparłam spokojnie. Nie wiem dla czego, ten człowiek zaczął mnie strasznie interesować.
- A jaki jest powód tej depresji?
- Myślę, że nie powinnam opowiadać panu o swoim życiu. Może pan być każdym. Mordercą, pedofilem, gwałcicielem, złodziejem... - zaczęłam wymieniać.
- W takim razie dlaczego pani nie ucieka?